środa, 19 października 2011

Untitled (12th Istanbul Biennial), 2011


Miesiąc temu miałam okazję uczestniczyć w nie lada wydarzeniu! Będąc już na miejscu w Stambule dowiedziałam się, że akurat tego dnia, 17 września, rozpoczyna się 12. Międzynarodowe Biennale z tegoroczną nazwą "Bez tytułu" (Untitled). Wybrałam się na nie z zapoznaną dzień wcześniej Francuzką i ku naszej uciesze organizatorzy respektowali zniżki studenckie na przeróżne legitymacje czy karty!
Miejsce wystawy to Istanbul Modern, muzeum sztuki nowoczesnej, zlokalizowane na samym Bosforem,gdzie kiedyś znajdowały się magazyny portowe, co całkiem ładnie wpasowuje się w koncepcję sztuki nowoczesnej.
Na tegorocznej imprezie wystawia się ponad 50 solowych artystów, znalazłam nawet polski akcent, dzieło Edwarda Krasińskiego i jego charakterystyczny znak - niebieską taśmę samoprzylepną umieszczoną na wysokości 1,30 m.

Motywem przewodnim biennale miało być odkrycie związku między sztuką a polityką. Przyznam, że niezbyt oryginalne, ale za to na topie. I oczywiście dawało to artystom szerokie pole do popisu.
Dla zwiedzających udostępnione były dwie hale, w sumie trzy piętra sztuki nowoczesnej, podzielone na pięć części: Abstrakcja (Abstraction), Ross [nie mam pojęcia jak to przetłumaczyć..], Paszport (lub może lepiej "Przepustka'? Passport), Historia (History) i Śmierć i Broń (Death and Gun). Nie powiem, żebym wszystko zrozumiała. Nie wszystkie ekspozycje były dobrze opisane, ba, zdecydowana większość miała umieszczone tylko imię autora oraz tytuł. Wszystkiego mogłam się dowiedzieć z przewodnika, ale niestety, był dla mnie zbyt drogi. Dla przykładu wbite w podłogę tyczki, połączone czarną taśmą. Nie mam kompletnie pojęcia o co chodziło i nawet nie starałam sobie dopowiadać żadnej historii..
Wśród ekspozycji można było znaleźć dzieła bardzo świeże, np. obrazy przedstawiające ostatnie lipcowe zamieszki w Londynie (ogólnie malarstwa było bardzo mało) czy ostatnie rewolucje w Afryce Północnej - w stylu bardzo ekspresjonistycznym. Podobała mi się także ceramika z motywami nawiązującymi do... AIDS. Pierwszy raz spotkałam się z takim, artystycznym, podejściem do tej choroby.


Sporo było także instalacji łączących różne dziedziny sztuki, co także wydaje się być modne. I np leżące na podłodze dwa szkielety, a za nimi wyświetlona bardzo krótka etiuda filmowa, pokazująca pióro na wietrze. Prosta alegoria.
Mogłabym dużo pisać na temat tego, co w Istanbul Modern zobaczyłam. Z chęcią jeszcze raz zobaczyłabym wystawę, na pewno odkryłabym coś nowego, może z innej strony spojrzała na niektóre rzeczy. W sumie.. mam jeszcze czas ;) Wystawa otwarta jest do 13 listopada ;)






wtorek, 6 września 2011

Kryminały.

Nie jestem znawcą gatunku, ale.. ostatnio miałam okazję przeczytać kilka książek zaliczanych do tego gatunku. I nie będę ukrywać, że zdecydowanie są to publikacje pisarzy szwedzkich [jakaś moda?;)]. Nie mówię tu tylko o Steigu Larssonie i jego Milennium - bez bicia przyznam się, że pochłonęłam je prawie jednym tchem. Była to dobra lektura do kolejki, do poduszki, kiedy już za bardzo nie chciało mi się myśleć. Akcja sama się toczyła, napędzała, do mnie należało tylko przewracanie stronic książki. Ale wciągnęły mnie historie Mikaela Blomkvista oraz Lisbeth Salander. Szczególnie polecam przeczytanie za jednym zamachem drugiej oraz trzeciej części trylogii. Zdecydowanie jednak większe wrażenie zrobiły na mnie dwie książki Monsa Kallentofta [piszę w kolejności, w jakiej przeczytałam] - "Śmierć letnią porą" oraz "Ofiara w środku zimy". Obie są historią opowiadaną w miejscowości Linkoping, główną bohaterką jest komisarz Malin Fors. Obie książki bardzo plastycznie działały na moją wyobraźnię, czytając je miałam wrażenie, jakbym zagłębiała się w teksty sztuk teatralnych, a może nawet nie w sam dialog wypowiadany przez głównych bohaterów, ale bardziej w didaskalia, notatki pisarza na marginesach. I te glosy z zaświatów.. skojarzenie prosto z greckiego teatru. Tych książek nie da się przeczytać na odwal. Ingerują w proces myślenia, fabuła nie jest zbyt szybka, ale autor chyba specjalnie tak operuje słowami, by jeszcze bardziej wciągnąć czytelnika nie tyle w samą historię ile w myśli głównych bohaterów. Polecam, polecam, polecam :-)

czwartek, 1 września 2011

Kieł.

To był jeden z najbardziej wstrząsających filmów jaki widziałam. A może nie jeden z, tylko najbardziej tragiczny. Zaczyna się niewinnie, ale już za chwilę to, co się dzieje na ekranie, wbija w fotel. I nie mówię to o efektach specjalnych, super kostiumach czy kreacjach bohaterów. Nie, nie. Nic takiego tam nie ma. Mówię o fabule. Film opowiada o rodzinie: rodzice, dwie córki, syn – wydawałby się całkiem normalnej, jakich wiele na świecie, mieszkającej w dużej rezydencji na obrzeżach miasta. Coś tu jednak nie gra. Dzieci, a raczej nastolatkowie, wymyślają dziwne gry dla zabicia czasu, do syna przyjeżdża Christina by z nim uprawiać sex [jednak, gdy okazało się, że za bardzo ingeruje z życie rodziny, ojciec skutecznie się jej pozbywa…], w domu rzeczy mają swoje nazwy, kompletnie inne niż te których się używa [np. na pytanie syna co to jest upiór, matka odpowiada „kwiatek z żółtymi płatkami”..]. Dzieci są całkowicie odizolowane od świata. Matka prawie – ma dostęp do telefonu, a dzwoni tylko i wyłącznie do swojego męża. Bezpiecznie posiadłość można opuścić tylko w samochodzie – tak twierdzi głowa rodziny. Dostać można się do niego tylko w momencie, gdy wypadnie kieł.. Nie ważne czy prawy czy lewy. W końcu dochodzi do tego, że jedna z córek pozbywa się kła.. Ten film pokazuje jak łatwo jest kontrolować życie ludzi odosobnionych od społeczeństwa, jak można wmówić im absurdalne wyjaśnienia na wszystkie zagadnienia [np. motyw z kotem]. Jednak prędzej czy później znajdzie się jednostka, która się zbuntuje, wyłamie. Myślę, że spokojnie sytuację w tej podstawowej komórce społecznej można porównać do funkcjonowania niektórych reżimów. Po wyjściu z kina nasunęła mi się taka myśl: trzeba być nieźle posranym by wymyślić taki scenariusz. Taki straszny, a jednak do głębi poruszający i spełniający chyba swoje założenia.

środa, 1 czerwca 2011

Grease - Teatr Muzyczny w Gdyni

Jakiś czas temu, tym razem ja, odwiedziłam Teatr Muzyczny w Gdyni. Okazją była premiera musicalu "Grease". W przeciwieństwie oo Kamili taka forma teatru całkiem mi się podoba, chociaż nie można mojego zdania traktować zbyt poważnie, bo w całym swoim życiu byłam zaledwie dwa razy w teatrze o takim  profilu. Tak, "Grease" była tym drugim razem :) Wracając do samego przedstawienia, fabuła lekka, przyjemna, opowiadała o wakacyjnej miłości, która odnalazła się w szkole, o tym, jacy chłopacy są okrutni, że boją się swoich uczuć, o plotkarskich dziewczynach, o paczkach szkolnych, klikach, o pragnieniu miłości. Wyśpiewane, wytańczone, wesołe, po prostu rock and roll! Niby banalne, z happy endem, ale wyszłam zadowolona, z uśmiechem na twarzy. Mimo, że nie wszystkie aranżacje piosenek mi się podobały, miło się rozerwałam w czasie przedstawienia. Żywiołowy taniec aktorów, wyzwolił we mnie chęci skoczenia na parkiet ;-)
Nie jest to wielka sztuka, przejmująca do głębi serca, nie będziecie zdruzgotani, nie pochłonie Was tak, że zapomnicie o całym świecie, jednak się rozerwiecie. Przyznam się jednak, że gdybym nie miała darmowej wejściówki, to mocno bym się zastanowiła na tą pozycją.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Mary Roach. Bzyk.

Uwielbiam Mary Roach. Uwielbiam jej książki, chociaż nie napisała ich wiele, a ja wszystkich nie przeczytałam. Za mą dwie z trzech pozycji tej pani. Roach nie pisze powieści, nie pisze romansów – tworzy książki popularnonaukowe. Jak zaznaczyłam wyżej w jej dorobku są trzy książki traktujące o… trupach, duchach i seksie. Jestem świeżo co po lekturze jej ostatniej pozycji „Bzyk. Pasjonujące zespolenie nauki i seksu”. Za mną także „Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków”, a przede mną „Duch. Nauka na tropie życia pozagrobowego”. Ale wróćmy do „Bzyka..” bo o nim mam się rozwodzić.. Nie jest to Kamasutra ani romansidło w języku naukowym. Autorka zadaje, wydawać by się mogło, proste i oczywiste pytania, które po dłuższym zastanowieniu się nie są już takie łatwe i jednoznaczne. Odpowiedzi na nie szuka w laboratoriach, w gabinetach naukowców zajmujących się nie tylko samym seksem, ale także tym jak on oddziałuje na nasze umysły. Prowadzi nas poprzez historię tych badań i pokazuje ewolucję poglądów dotyczących życia seksualnego naczelnych (małpy też podgląda). Uwielbiam ją za poczucie humoru, za to, że pisze ciekawie, książka nie jest nudna, wywołuje uśmiech na twarzy. Podziwiam ją także za dociekliwość w poszukiwaniu materiału i zgłębianiu tematu – dla dobra ludzkości namówiła swojego męża, by kochać się podpiętym do ultrasonografu i chyba to im się udało ;-)

empik.com

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Art /r/ evolution

Kilka dni temu miałam okazję wziąć udział w wernisażu Międzynarodowej Wystawy Współczesnej Ceramiki - Evolution Art. Revolution, która miała miejsce w Oddziale Sztuki Dawnej Muzeum Narodowego w Gdańsku. Zabrała mnie tam A., pobiegłyśmy szybko na ulicę Toruńską, co by się nie spóźnić, czego później żałowałyśmy. Było to bowiem wydarzenie na dość dużą skalę (czy świadczyć o tym może pojawienie się lokalnej TV?) i kilka osób zostało dopuszczonych do głosu. Nie twierdzę, że to byłe złe, nie znam się na ceramice kompletnie, a przez to dowiedziałam się kilku ciekawych, albo i nie, rzeczy. Chodzi o to, że stałyśmy dość blisko i nie wypadało usiąść, o co błagały moje nogi. Pogaduszki do mikrofonu trwały bowiem bitą godzinę..

Muzeum Narodowe w Gdańsku

Wracając do wystawy – nawet mi, laikowi, się podobała. Eksponaty zostały zgromadzone w jednym pomieszczeniu na parterze muzeum – nie było ich więc zbyt wiele, ale każdy z nich był inny i wyjątkowy. Powinnam na samym początku wspomnieć, że zaprezentowane zostały tu dzieła jedenastu artystów zrzeszonych w międzynarodowej grupie Ceramika Libera Sperimentale (CLS, Wolna Ceramika Eksperymentalna). Na pierwszy ogień poszła instalacja Giuseppe Agamennona Jestem zawsze taki sam, przedstawiająca wydmuchane przez twórcę butelki w różnych formach, kolorystycznie przypominające naszą flagę narodową. Na każdej z nich umieszczone jest słowo, które wspólnie tworzą tytuł dzieła w różnych językach. Dalej znajduje się waza, nazwana Naczynie Czarny labirynt (David Roberts), która bardzo przypominała mi to, z czym poprzednio kojarzyła mi się ceramika. Najbardziej spodobały mi się swoiste obrazy stworzone przez Nicolę Boccini metodą porcelany żyłkowej oraz stołki-kły polskiej artystki Małgorzaty Turło. Największym zainteresowaniem obecnych na wernisażu cieszył się stół umieszczony na końcu szlaku zwiedzających. Wydawać by się mogło, że niektórzy uznali go za eksponat iście interaktywny i prawie, że rzucili się by skonsumować to co się na nim znajdowało, czyli smaczne makaron.

Muzeum Narodowe w Gdańsku

niedziela, 3 kwietnia 2011

IS(not)

Wystawa IS(not) to coś więcej niż zdjęcia Islandii. Pięciu fotografów z kolektywu Sputnik Photos chciało uchwycić inność tej wyspy w stosunku do stałego kontynentu. W podróży każdemu z nich towarzyszyli artyści - pisarze islandzcy, którzy nie tylko sowimi komentarzami oprawiali fotografie, ale także pozwalali zrozumieć otaczającą rzeczywistość. Jeżeli dobrze się przyjrzycie, to odnajdziecie fragmenty dzienników podróży, czasem przy drzwiach, czasem pod zdjęciem, kiedy indziej koło okna.
Wróćmy jednak do zdjęć. Każdy z pięciu artystów obrało inny cel do realizacji. Adam Pańczuk poszukiwał źródeł osobowości Islandczyków, Michał Łuczak obserwował codzienne zmagania wyspiarzy z przyrodą, źródłem inspiracji dla Jana Bryczkowskiego była rodzinna bardzo mocno związana ze zwierzętami, Agnieszka Rayss skupiła się na przyrodzie, na zbiornikach wodnych, ich wpływie na życie mieszkańców wyspy, a Rałała Milacha interesowało wszystko. Tak więc pięć różnych tematów, pięć różnych teamów złożyło się na tę wystawę. Z tego wszystkiego powstały niesamowite zdjęcia – niektóre w tonacji bajkowej, inne szare, zamglone, brutalnie wdzierające się w otaczającą rzeczywistość.
Kilka słów jeszcze na temat strony technicznej przedsięwzięcia. Bardzo podobała mi się forma organizacji ekspozycji. Naprzeciw siebie zdjęcia w ramach, jednakowej wielkości, nawiązują do wystaw tradycyjnych. Z drugiej strony, wydawać by się mogło, chaotycznie przyczepione bezpośrednio do ściany fotografie, różnych formatów tworzą całkiem interesujący kolaż, a wspomniane wyżej fragmenty tekstów są rewelacyjnym komentarzem. Na koniec zadrzyjcie głowę do góry i zobaczcie co się dzieje bliżej nieba. Duży plus za organizację!

 sputnikphotos.com